Obserwatorzy

czwartek, 28 lutego 2013

Maseczka nawilżająca

Jeśli chodzi o maseczki to zawsze kupowałam te w saszetkach. Starczały na jedno, dwa użycia, a potem można było testować nowe. Zaczęłam się jednak oglądać za maską w większym opakowaniu, aby zrobić sobie dłuższą kurację nawilżającą. Tak natrafiłam na maseczkę firmy AHAVA.



Jest to izraelska firma, która produkuje kosmetyki na bazie związków mineralnych z Morza Martwego. AHAVA swoje sklepy ma nie tylko w Izraelu, ale także w Niemczech, na Węgrzech, w Singapurze czy Filipinach. W Polsce ich produkty są dostępne w Super-Pharm. 



Maseczka nawilżająca pochodzi z linii produktów "Time to hydrate". Stworzona została z przeznaczaniem dla skóry suchej i odwodnionej. Zawiera w swoim składzie Osmoter, czy połączenie minerałów Morza Martwego. A poza tym masło Shea, witaminę E i ekstrakt z aloesu. Maseczkę możemy używać na dwa sposoby. Pierwszą opcją jest pozostawienie jej na 3-5 minut, a następnie zmycie jak klasycznej maski. Drugim sposobem użycia jest pozostawienie jej na całą noc, a zmycie dopiero rano. Maseczkę można stosować bez ograniczeń wiekowych, nadaje się też do skóry wrażliwej.



Maseczka ma kremową konsystencję. Jest koloru żółto-brązowego i ma świeży, delikatny zapach. Nakłada się tak dobrze jak krem. W pierwszej opcji pozostawiona na 5 minut sprawia, że skóra staje się mniej ściągnięta, nawilżona i bardziej sprężysta. 



Jednak prawdziwy efekt nawilżonej skóry uzyskałam zostawiając ją na całą noc. Byłam zaskoczona tym, jak moja skóra jest gładka. Nawet niedoskonałości skóry czerwone wieczorem, rano były wyciszone. Maska szybko się wchłania zostawiając niewielki film na twarzy. Nie ma więc ryzyka, że poplamimy sobie pościel. Maskę można stosować 3-4 razy w tygodniu. Mnie wystarcza w zupełności raz.

Jedyną wadą tego produktu jest niestety jego cena. Pełnowymiarowe opakowanie, które zawiera 100 ml i maseczki kosztuje ok. 130 złotych. Ja posiadam miniaturkę (20 ml) tej maseczki i na pocieszenie mogę zapewnić, że jest bardzo wydajna. Nie ma potrzeby nakładania grubej warstwy, wystarczy cienka. Po za ceną nie odnajduję w niej innych wad.


Zakup takiej maski to na pewno inwestycja. Ale będzie to inwestycja w nawilżenie naszej skóry. Ciągle szukam jakiegoś tańszego zamiennika. Niestety bez skutecznie. Poszukiwania nadal trwają :)


wtorek, 26 lutego 2013

INCI - część druga

Śledząc listę składników naszego kosmetyku często natrafiamy na specyfiki, które mają obecnie tzw. "zły PR".  Na opakowaniach kosmetyków znajdziemy coraz częściej napisy "bez parabenów", "bez slsow", "bez glikolu propylenowego". 









Producenci sugerują konsumentowi, że wyżej wymienione substancje nie sprzyjają naszej urodzie, wręcz przeciwnie działają na jej niekorzyść. Tylko co naprawdę się stało przez ostatnie kilka lat, że słowo parabeny działa na nas jak strach na wróble? Czas obalić klika mitów!



MIT I - Parabeny powodują częste alergie skóry, te stosowane w antyperspirantach powodują raka piersi, zaburzają gospodarkę hormonalną.

Parabeny to jedne z najlepiej przebadanych konserwantów. Są to estry kwasu p-hydroksybenzoesowego. Ich podstawowym działaniem jest działanie bakteriobójcze i grzybobójcze. Są szeroko stosowane nie tylko w kosmetykach, ale także w przemyśle spożywczym i farmaceutycznym. Znajdziemy je w prawie wszystkich kategoriach kosmetyków. Są dobrze tolerowane przez skórę i nie powodują drażnienia skóry. Słabo przenikają przez barierę naskórka i nie kumulują się w tkankach, dlatego bezpodstawne są stwierdzenia, że mogą powodować raka piersi czy zaburzać gospodarkę hormonalną. 

Należy też pamiętać, że każdy kosmetyk zanim trafi do sklepu i każdy składnik zanim trafi do kremu musi zostać przebadany i dostać zgodę na produkcję. Ponieważ parabeny są na rynku od ok. 40 lat zostały solidnie przebadane. Oczywiście jak każdy konserwant mogą uczulić bardzo wrażliwe osoby. Jednak badania potwierdzone wynikami mówią, że parabeny uczulają relatywnie rzadkiej w porównaniu do innych konserwantów. A przecież każdy kosmetyk jeżeli ma trafić do sklepu i być przez nas bezpiecznie używany musi posiadać w swoim składzie konserwanty. Inaczej nie możliwe by było tworzenie kosmetyków z jakąkolwiek datą przydatności.

Sama miałam okazję uczestniczyć w zajęciach z receptury kosmetycznej. Kremy, które tam robiłam nie miały konserwantów co sprawiało, że substancja nie była stabilna chemicznie. Dlatego gotowy specyfik musiałyśmy wyrzucać, a nie zabierać do domu.


MIT II - Glikol propylenowy to substancja rakotwórcza, silnie toksyczna. Uszkadza tkanki i przedostaje się do krwiobiegu.

Glikol propylenowy to związek z grupy organicznych alkoholi. Jest szeroko stosowany w przemyśle medycznych, farmaceutycznych, spożywczym i chemicznym. W kosmetyce używany jako składnik nawilżający lub substancja nadająca kosmetykom konsystencję emulsji. Znajdziemy go nie tylko w kremach, ale także pastach do zębów, olejkach do masażu, dezodorantach w sztyfcie, płynach do płukania ust. Przeprowadzono wiele badań, które jednoznacznie wskazują, że glikol propylenowy nie jest szkodliwy dla zdrowia. Nie stwierdzono by był mutagenny, rakotwórczy czy powodowałby uczulenia. 

Głównym potwierdzeniem tej tezy jest metabolizm tego związku. W naszym organizmie glikol propylenowy przekształcany jest w kwas pirogromowy, a ten w naturalny metabolit glukozy znajdujący się w naszym ciele. Jego toksyczność wynosi 1 kg/50 kg masy ciała! A należy pamiętać, że w kosmetyku są jego śladowe ilości. Nagonka na ten składnik pewnie wynika z faktu, że glikol propylenowy często jest mylony z glikolem polipropylenowym i glikolem etylenowym, które są toksyczne dla człowieka!


MIT III - SLS mają działanie rakotwórcze i nie działają korzystnie na skórę.

Sodium Lauryl Sulfate (SLS) nie ma działania rakotwórczego, nie ma żadnych badań, które by to potwierdziły. SLS to substancja myjąca występująca w wielu kosmetykach i detergentach. Jest składnikiem kosmetyków spłukiwanych (np. szamponów) i nie pozostaje na naszej skórze długo. Ma działanie drażniące jedynie jako czysty roztwór, a taki nie jest używany w kosmetykach. Teraz często zamiast SLS są używane jego łagodniejsze zamienniki np. SLES. 


MIT IV - Kosmetyki naturalne są bardziej bezpieczne niż te tradycyjne.

To kolejny mit na, który łapią nas producenci kosmetyków ECO. Warto podkreślić jeszcze raz, że wszystkie kosmetyki i ich składniki, które możemy kupić w drogeriach i perfumeriach muszą być przebadane. Względem bezpieczeństwa muszą przejść podobne badania. Kosmetyk ekologiczny, aby uzyskać certyfikaty musi udowodnić, że składniki użyte muszą być z upraw ekologicznych i cały proces ich produkcji był ekologiczny. Ekologia kosmetyku nie ma jednak nic wspólnego z bezpieczeństwem. Substancje naturalne tak samo jak syntetyczne mogą uczulać! Niektóre z substancji organicznych zawierają alergeny. Dlatego osoba z wrażliwą cerą musi tak samo uważać przy wyborze kosmetyku tradycyjnego czy tego ekologicznego.



Temat wyżej wymienionych składników to temat rzeka. Debaty nad tym czy są szkodliwe czy nie będą się toczyć tak długo jak długo koncerny kosmetyczne i farmaceutyczne będą chciały zwiększać swoje zyski. W całym tym zgiełku informacji i zarzutów względem nich trzeba odnaleźć głos rozsądku. Każdy z nas ma prawo wyboru. Dzięki temu, że rynek kosmetyczny jest tak duży każda z nas może używać tych kosmetyków, które jej zdaniem są najlepsze i najlepiej jej służą. A co Wy sądzicie o wyżej wymienionych składnikach? 

niedziela, 24 lutego 2013

Pieczenie w roli głównej

Jaki jest najlepszy sposób na odgonienie smutnej zimowej aury? Pieczenie! :) Które powoli z tygodnia na tydzień staje się weekendowym rytuałem :) Dziś pleśniak :) Oto fotorelacja z mojego pichcenia.






















A to już widok po wyżerce :) Duuuuuużo zjedzonych kalorii. 

sobota, 23 lutego 2013

INCI - część pierwsza

Na każdym opakowaniu kosmetyków znajdziemy oprócz opisu produktu jego skład. Dla nas jest to często niezwykle cenna informacja, ponieważ pozwala zweryfikować zapewnienia producentów, unikać składników,  które nas uczulają lub nie są dla nas korzystne.

Aby ujednolicić nazewnictwo składników kosmetycznych wymyślono INCI (International Nomenclature of Cosmetic Ingredients). Dzięki temu sięgając nawet po kosmetyki z zagranicy możemy odczytać ich skład. W systemie tym stosuje się język angielski dla nazwy związków chemicznych, a język łaciński dla nazw roślin. 




Składniki, których jest najwięcej w kosmetyku wędrują na początek listy (dlatego najczęściej na jej początku znajdziemy wodę), a tych, których ilości raczej są śladowe na końcu. Pozwala to zweryfikować czy składniki, którymi kuszą nas producenci rozpoczynają listę czy ją kończą. No i czy w naszym kremie znajduje się np. cenna witamina E czy tylko jej pochodne.




Substancje, których jest mniej niż 1% pojemności produktu mogą być wypisane na końcu listy w sposób nieuporządkowany. Kolory barwinków są oznaczane numerem z tzw. Color index. Jeśli chodzi o substancje zapachowe często znajdziemy tylko ogólne określenie "parfum". Od 2005 roku istnieje lista 26 substancji zapachowych, których nazwa po przekroczeniu 10 mg/kg w przypadku kosmetyków pozostających na ciele i 100 mg/kg w kosmetykach zmywalnych musi być umieszczana na opakowaniu. Ich lista jest umieszczona w Rozporządzeniu Ministra Zdrowia z dnia 30 marca 2005 roku. Jest to ważna informacja zwłaszcza dla alergików, ponieważ substancje zapachowe są składnikami bardzo często uczuleniowymi.





Nie każdy z nas jest chemikiem i nie znam osoby, która znałaby wszystkie substancje wypisane w składach. W ich odczytaniu pomagają słowniki INCI, w których znajdziemy nie tylko przetłumaczony składnik, ale także często opis danego specyfiku. Ja korzystam z tego umieszczonego na wizażu  http://wizaz.pl/chemia/allentries.php.

To tyle tytułem wstępu. W przyszłym tygodniu pojawi się kolejna część dotycząca już konkretnych składników znajdujących się w kosmetykach. Miłej soboty :)

środa, 20 lutego 2013

Odszyfruj swój kosmetyk!

Opakowanie kosmetyku dostarcza nam wiele cennych informacji na jego temat - nazwę handlową, nazwę producenta, funkcję kosmetyku, numer partii, termin ważności czy wykaz składników (INCI). Wiele z tych informacji jest zakodowane pod postacią symboli i piktogramów uniwersalnych dla całej Unii Europejskiej. Oto najpopularniejsze z nich:





Znak PAO informuje nas ile czasu kosmetyk po otwarciu zachowuje swoje wszystkie właściwości i jest dla nas bezpieczny. Jeżeli na słoiczku znajdzie się informacja "12M" oznacza to, że kosmetyk po pierwszym użyciu będzie dla nas bezpieczny przez okres roku. Warto się trzymać tych terminów, aby nie nabawić się uczulenia skóry i alergii. 







Znak "ręka na książce" oznacza, że do kosmetyku dołączona jest ulotka informacyjna zawierająca dodatkowe wiadomości pomocne przy używaniu danego produktu. Najczęściej jest to dodatkowy opis składników lub przeciwwskazania do stosowania danego kosmetyku.









Powszechnie znany symbol informujący nas o tym, że dane opakowanie można poddać recyklingowi.








Ten znak to tzw. "Zielony punkt". Oznacza, że producent kosmetyku wnosi wkład w budowę i funkcjonowanie systemu odpadów, które pochodzą z opakowań. 










Znak "nietestowane na zwierzętach". Oznacza, że produkt nie był testowany na zwierzętach, jako jeden z niewielu nie jest regulowany żadnym aktem prawnym. 








Oznacza, że produkt jest wyprodukowany zgodnie z normami Unii Europejskiej. Podstawowym kryterium według jakiego znak jest przyznawany to bezpieczeństwo użytkownika produktu.








Symbol umieszczany na opakowaniach kosmetyków ochrony przeciwsłonecznej. Oznacza, że produkt spełnia normy Komisji Europejskiej w zakresie ochrony przed promieniowaniem UVA.






Znak ten przyznawany jest tylko kosmetykom ekologicznym. Oznacza to, że dany produkt nie był testowany na zwierzętach, jest zrobiony z ekologicznych surowców, bez parafiny, sylikonów... Symbol przyznawany odpłatnie przez francuską firmę ECOCERT.









Ten symbol oznacza materiał z jakiego zostało wykonane opakowanie.







Podczas zakupów warto dokładnie przyjrzeć się opakowaniu kosmetyków i informacją jakie są tam zawarte. Pozwoli nam to wyszukanie produktu, który nam najbardziej odpowiada, bezpiecznie go stosować, a także stać się bardziej świadomym konsumentem.

wtorek, 19 lutego 2013

Garnier vs. Iwostin


Przez ostatni miesiąc testowałam dwa żele do oczyszczania skóry tłustej z niedoskonałościami - Garnier Czysta Skóra Fruit Energy i Iwostin Purritin Rehydrin.


Na Garniera skusiłam się pod wpływem chwili przechadzając się po sklepie i wyszukując nowości :) Muszę przyznać, że w oczy od razu rzuca się jego pomarańczowa butelka.







Skład:
Żel oczyszczająco-rewitalizujący w swoim składzie zawiera kwas salicylowy (który ma oczyszczać skórę i pomagać redukować niedoskonałości skóry), wyciąg z grejpfruta i granatu oraz pochodne witaminy C (które maja za zadanie oczyszczać i energetyzować skórę). 

Zapach i konsystencja:
Żel ma bardzo przyjemy, cytrusowy zapach, który rano na pewno stawia na nogi. Przez to, że posiada pompkę i jest dość skoncentrowany jest wydajnym produktem. Bardzo dobrze się pieni i jedna pompka wystarcza na całą twarz.

Zastosowanie:
Producent zaleca ten żel dla skóry tłustej z niedoskonałościami  Produkt służy tylko i wyłącznie do mycia buzi, nie nadaje się do demakijażu twarzy, a tym bardziej oczu. Żel stosujemy na zwilżoną cerę i podczas mycia skupiamy się na miejscach, gdzie nasze niedoskonałości są szczególnie widoczne.

Cena: 
Ok. 15 - 20 zł w zależności od promocji i sklepu za 200 ml.

Efekt:
Po zastosowaniu żelu buzia jest rzeczywiście dobrze oczyszczona. Niestety u mnie po użyciu tego produktu pojawia się delikatne uczucie ściągnięcia skóry. Nie zauważyłam, aby pomógł mi w walce z niedoskonałościami  Przy dłuższym stosowaniu miałam wrażenie, że wysusza skórę, co jest pewnie zasługą kwasu salicylowego. Dla mnie ten produkt był zbyt agresywny. Myślę, że bardziej by się sprawdził u dziewczyn z mniej wrażliwą cerą. Mimo, że u mnie się nie sprawdził i nie kupię go ponownie jego używanie było przyjemne.


Zakup żelu z Iwostinu był mniej spontaniczny i bardziej przemyślany. Kupiłam go, gdy szukałam czegoś łagodnego do oczyszczania buzi.



Skład:
Żel zawiera w swoim składzie hialuronian sodu i Natural Extract AP (które mają dbać o nawilżenie naszego naskórka i odbudowywać płaszcz hydrolipidowy skóry), ceramidy roślinne (bogate w NNKT,wzmacniają szczelność i elastyczność warstwy rogowej naskórka), alantoina oraz woda termalna (które mają łagodzić ewentualne podrażnienia). Jest niekometogenny (nie powoduje powstania zaskórników), nie posiada w swoim składzie parabenów i barwników.



Zapach i konsystencja:
Produkt ma delikatny i przyjemny zapach. Opakowany jest w klasyczną tubę. Pieni się słabiej niż Garnier przez co jest mniej wydajny. 

Zastosowanie:
Producent tak jak w przypadku Garniera poleca ten produkt do cery tłustej, ale także po kuracji dermatologicznej powodującej przesuszenie skóry. Produkt można także stosować do demakijażu twarzy i oczu. Podczas stosowania żelu użycie wody jest niekonieczne. 

Cena:
Ok. 20-30 zł (najtaniej znajdziecie w aptekach internetowych) za 150 ml.

Efekt:
Po zastosowaniu żelu skóra jest w delikatny sposób oczyszczona i gładka. Nie pozostawia uczucia ściągnięcia skóry. Muszę przyznać, że po umyciu twarzy tym żelem nie mam potrzeby kremowania i dodatkowego nawilżania mojej cery. Żel łagodzi też delikatne podrażnienia skóry. Nie jest agresywny i  sposób delikatny daje ulgę skórze. Co do demakijażu tym produktem to mam mieszane zdanie na ten temat. Żel radzi sobie tylko z delikatnym makijażem, a podczas demakijażu oczu dawał nieprzyjemne uczucie szczypania.

Podsumowanie:
Dla mnie zdecydowanym faworytem tego pojedynku jest Iwostin. Miałam wrażenie, że nie tylko oczyszcza moją skórę, ale także pielęgnuje. Jego cena jak na dermokosmetyk nie jest wygórowana. Jedynym minusem jest to, że nie do końca radzi sobie z makijażem. Ja jednak rozdzielam te czynności i do demakijażu używam płynu micelarnego, a dopiero później używam żelu. Ciekawa jestem jakie są Wasze opinie na temat tych produktów? A może macie inny żel warty polecenia?

poniedziałek, 18 lutego 2013

Trójkąt śmierci


Każda z nas, która boryka się z niedoskonałościami skóry pod postacią zaskórników otwartych i zamkniętych czy krost rzadko potrafi sobie odmówić manipulacji przy wypryskach i oczyszczania w domowym zaciszu. Choć z kosmetologicznego punktu widzenia to działanie nie działające na korzyść naszej cery i tak większość z nas to robi. Zwykle takie postępowanie nie powoduje złych skutków zdrowotnych poza czasami pojawiającymi się przebarwieniami czy małymi bliznami. Istnieje jednak obszar naszej twarzy na który musimy szczególnie uważać i nosi on nazwę „trójkąta śmierci”.




Jest to obszar anatomiczny lokalizujący się w okolicy górnej wargi i przedsionka nosa.


Okolica ta ma specyficzne unaczynienie żylne (żyła kątowa łączy się z żyłami oczodołu, a dalej odpływ krwi odbywa się do zatoki jamistej), dlatego podczas procesu zapalnego tej okolicy może dochodzić często do powikłań. W przypadku pojawienia się krosty w tym rejonie, której nie jesteśmy „pewni” niedopuszczalne jest wyduszanie jej zawartości, bo może to prowadzić do przejścia zakażenia na zatoki jamiste, a nawet opony mózgu! Zmiany ropne w tej okolicy wymagają leczenia farmakologicznego.

Nie znaczy to oczywiście, że każda potencjalna zmiana w tym rejonie to czyrak czy inna poważniejsza choroba dermatologiczna. Jeżeli jednak jakaś krosta nas niepokoi zanim zabierzemy się za jej wyciskanie warto skonsultować ją choćby z lekarzem rodzinnym.

sobota, 16 lutego 2013

Sobotnia melancholia

Luty nie rozpieszcza nas ładną pogodą. Dzisiaj za oknem zastałam aurę, która nie sprzyja spacerowaniu po okolicy.










W zamian za to czas można sobie umilić inaczej :) Na każdą zimową słotę sprawdza się popołudniowa dobra kawa i ciasto w doborowym towarzystwie :) Życzę miłego weekendu :)










piątek, 15 lutego 2013

W poszukiwaniu podkładu idealnego…


Wybór podkładu nie jest łatwy. Robimy to najczęściej metodą prób i błędów i często nasze poszukiwania trwają ładnych parę lat. Sama przetestowałam wiele podkładów, a każdy z nich miał cechę lub właściwość,  która zniechęcała do zakupu kolejnego opakowania. Jestem posiadaczka mieszanej cery z niedoskonałościami, wiec zależy mi na efekcie matowej i gładkiej cery bez efektu maski. Istoty jest dla mnie także odcień, ponieważ nie łatwo go dobrać do mojej jasnej karnacji.

Pierwszym podkładem, który postanowiłam kupić ponownie był Bourjois 123 Perfect Foundation. Jest to podkład  który zawiera trzy rodzaje pigmentów : żółte, fiołkoworóżowe i zielone, które maja ujednolicić koloryt naszej cery. Zawiera także SPF 10.



Odpowiada mi jego konsystencja, jest gęstszy w porównaniu do innych podkładów Bourjois. Na buzi daje matowe wykończenie i pokryty warstwą pudru utrzymuje się cały dzień. Zakryje przebarwienia i zaczerwienienia, jednak blizny czy wypryski należy jeszcze pokryć korektorem. Nie obciąża skóry i nie zatyka porów. Mój kolor to 52 i bardzo ładnie wtapia się w odcień mojej cery. Podoba mi się też to, że jest wydajny i jedno opakowanie spokojnie mi starcza na ok. 4 miesiące.




Cena podkładu nie jest wygórowana i wynosi w zależności od promocji 40-50 zł. Zauważyłam jednak, że przy dłuższym jego stosowaniu niezbędne jest odpowiednie nawilżenie naszej skóry, ponieważ może lekko wysuszać. Stąd tez odradzałabym go dziewczyną z cerą suchą, natomiast posiadaczki cer mieszanych i tłustych powinny być zadowolone. Nie wiem czy zakupię trzecie opakowanie, może pojawi się na rynku nowa kusząca nowość :) A jak jest z Wami? Dalej szukacie idealnego podkładu czy już go znalazłyście?

Peeling kawitacyjny a mikrodermabrazja


Często osoby decydujące się na złuszczenie naskórka w gabinecie zwykle stają przed dylematem co wybrać popularną mikrodermabrazję czy wciąż mniej doceniany peeling kawitacyjny. Ceny obu zabiegów są często porównywalne i nie zawsze możemy uzyskać w gabinecie diagnostykę naszej skóry pod kątem tych zabiegów i kosmetyczka bazuje na naszym wyborze. Choć oba pozwalają na pozbycie się niechcianej wierzchniej warstwy rogowej to działają na innej zasadzie, inny dają efekt i do innej grupy docelowej są przeznaczone.





Mikrodermabrazja jest metodą mechanicznego złuszczania naskórka. Istnieją jej 3 rodzaje: diamentowa (wyposażona w pierścień ścierający zawierający mikrokryształki), korundowa (oparta na wyrzucanych pod ciśnieniem mikrokryształkow korundu) oraz oksybrazja (wykorzystuje siłę tlenu pod ciśnieniem i kropli soli fizjologicznej). Mikrodermabrazja daje świetne efekty dla pielęgnacji cery tłustej i mieszanej, przy zaburzeniu rogowacenia skory, regularnie wykonywana potrafi spłycić niewielkie blizny, poprawić koloryt ziemistej cery. Choć powikłania po niej nie są częste należy pamiętać, że nie jest przeznaczona dla każdego. Głównym przeciwwskazaniami są ropny trądzik  infekcje skórne (opryszczka, brodawki), zapalne dermatozy. W przypadku skóry wrażliwej najodpowiedniejszym rodzajem będzie oksybrazja. Istotną kwestią jest także rozważenie czy nasza skóra nie jest skórą naczyniową. W przypadku widocznych rozszerzonych naczyń mikrodermabrazja może tylko pogorszyć ten stan, a łatwiej jest poradzić sobie ze złuszczeniem skóry niż nowymi popękanymi naczyniami. Efekt mikrodermabrazji zależy od czasu wykonywania, siły nacisku kosmetyczki, siły ssania maszyny  i od tego w jakiej serii zrobimy zabiegi. Jeden zabieg odświeży cerę natomiast pięć zdecydowanie poprawi jej kondycję. Mikrodermbrazja powoduje rozgrzanie skóry, dlatego maska algowa po zabiegu jest konieczna.




Peeling kawitacyjny to sposób złuszczania naskórka za pomocą ultradźwięków. Same zjawisko kawitacji polega na powstaniu pęcherzyków gazowych. Zabieg przeprowadza się za pomocą specjalnej szpatułki. Drgania, które są przenoszone na skórę powodują usunięcie obumarłych komórek wierzchniej warstwy rogowej i zanieczyszczeń znajdujących się na skórze. Jest zabiegiem delikatniejszym od mikrodermabrazji i nie wywołuje efektu rozgrzania skóry dlatego jest alternatywą dla skóry naczyniowej. Dobrze wpływa na zmianę przepuszczalności naskórka i ważne by po samym zabiegu zastosowane były ampułki lub maseczki ze składnikami aktywnymi, które dotrą znacznie głębiej niż przed zabiegiem. Peeling kawitacyjny polecany jest także do skór wrażliwych. Jak każdy zabieg z ultradźwiękami nie może być wykonany kobieta w ciąży i karmiącym, osobom z rozrusznikiem serca, mającym  metalowe części w tkankach poddawanych zabiegowi.

Ja miałam okazje spróbować obu zabiegów  Mikrodermabrazja dala efekt większego złuszczenia, ale kosztem niewielkiego zaczerwienienia utrzymującego się do końca dnia. Natomiast peeling kawitacyjny dal efekt płytszego złuszczenia nie dając skutków ubocznych. Mogąc wybrać kolejnym razem mikrodermabrazje zrobiłabym na okolice górnej części pleców, a peeling kawitacyjny na twarz. A jakie są Wasze odczucia na temat tych zabiegów? Wolicie mikrodermabrazje czy peeling kawitacyjny?

WITAJCIE!


Cześć. Mam na imię Natalia i jestem studentką kosmetologii. Kosmetologia jest nie tylko tematem moich studiów, ale także zainteresowań. Przechodząc małą rewolucję w życiu i dostawszy pozytywnego kopniaka od mojej przyjaciółki postanowiłam założyć bloga.

Na nim będą pojawiać się informacje dotyczące szeroko pojętej kosmetologii – od produktów służących do pielęgnacji po opisy zabiegów kosmetycznych. Nie zabraknie na nim rzetelnych i sprawdzonych wiadomości podanych w przystępny sposób, jak i bardziej luźniejszych tematów z życia codziennego.

Mam nadzieję, że choć cześć z tego co będę tu zamieszczać pomoże Wam w rozwiązywaniu codziennych kosmetycznych dylematów :) bo nawet przy niewielkiej zmianie nasze życie może stać się łatwiejsze, no i piękniejsze :)